Pięćdziesiąt twarzy Greya – recenzja
Mój prezent urodzinowy – w bardzo uroczym towarzystwie koszyka wypełnionego pięknie pachnącymi kosmetykami, które tak bardzo uwielbiam 🙂
Czekając na koleżankę przejrzałam kilka środkowych stron i zaciekawiona kolejnego dnia z przyjemnością usiadłam do lektury.
Lubię książki ze skomplikowanymi emocjonalnie bohaterami, dlatego pierwsze 100 stron przeczytałam wciąż czekając na to wielkie „wow”, o którym wszyscy mówią.
Nie doczekałam się tego na kolejnych 200 stronach, a czytanie kolejnych kilkuset sprawiało mi coraz większą trudność. Książka przeczekała więc na stoliku nocnym kilka tygodniu, aż sięgnęłam po nią raz jeszcze i „jakoś to poszło”.
Im bliżej końca tym z większą ciekawością wypatrywałam „tego czegoś”, „wielkiego wow”, niestety się nie doczekałam.
A najbardziej podobała mi się ostatnia strona i to nie tylko dlatego, że książkę mogę zaliczyć do zaliczonych/odhaczonych 😉 ale dlatego, że dostrzegłam w niej puentę, która została ze mną na kolejnych kilka dni, wracała w przemyśleniach, prześwitywała w moich spojrzeniach na otaczającą rzeczywistość.
Lubię refleksję, a ta pojawiła się u mnie w odpowiednim momencie.
Moja ocena: 3 w skali 5 – można przeczytać (jeśli ma się dużo czasu)
Zaciesz
Ja również książke odhaczyłam i szczerze to nie wiem skąd ten szum.Strasznie irytowały mnie powtórzenia w tekście, a o wewnętrznej bogini to już w ogóle miałam dosyć czytania.
MadeleineHandMade
Przeczytałam wszystkie części i własnie ta pierwsza w sumie jest najgorsza jak dla mnie – w drugiej i trzeciej dzieje się więcej akcji (nie tylko tej oczywistej, która sie sama nasuwa) przez co książki pochłonęłam 🙂
Agnieszka
Dokładnie – pewne pozycje chcę obejrzeć czy przeczytać pomimo tego, że może nie do końca trafiają w mój gust, a czas przy nich spędzony nie był świetny.
Czasami mam ochotę zaufać innym i później z nimi o tym porozmawiać.
Nigdy nie wiem też, co przyniesie zakończenie, nie tylko danej historii, ale także mi.